Płomyk co chwila rozpala się
Co jakiś czas zalany łzą przygasa
Takich doskonałych zbitek słów upakowany ściśle
Chciałbym czytać nieustannie
i zachwycać się ideałem perfekcyjnych słów skonstruowaniem.
Lecz utworzyć tak wspaniale zakodowany
Słów magiczny sens sprytnie utkany
Jest niemożliwością dla mnie w obecnym stanie.
Niech kamień na kamieniu molocha ręką stworzony
głosem prawdy dla ciebie nie będzie.
Prawdę tego w sercu znajdziesz,
tam ona dla ciebie światłem będzie najczystrzym.
Cienie tańczące w oddali
Wśród lasów tajemnych
Rozświetlonych barwą księżyca
Trzymają się za ręce
Wirują, dziękując za wszystko ziemi
Modlą się od gwiazd
Stracił pamięć raz człek jeden,
Z miłości i czarów pocałunku,
Tych ust lekkich, elfki leśnej zjawy
Szmeru szelest liści, tętno wzmógł,
To znów kruk, trwogę niepotrzebną wzbudził.
Nieba inkaust ciemniejący, błyskiem rozświetlany,
Coraz szybciej grzmotem doganiany.
Wiatr w chciwości porywie tuman liści co rusz to porywał.
Jeźdźca płaszcza czerń z granatem nieba konkurowała.
W drewna stukot pięści pancernej, ciszę zakłócił.
Płomyk świecy na wieży wysokiej, lekką nadzieje w duszy by rozpalił.
Drzwi skrzyp cichy po chwili, kluczem w zamku poprzedzony, twarz w szczelinie zapowiedział.
Ręka szybkim ruchem łapiąc, starca wyciągając, drzwi na oścież otworzyła,
w piachu i liściach spoczął, najgorszego oczekując.
Zimną stal, wytrenowanym ruchem wyciągając, trwogę na twarzy starca wzbudził.
Błysk na stali ostatnim widokiem skazańca się okazał.
Miecz ciało przebijając, zimnej zemsty dopełnił obietnicę.
W rozpostarte skrzydła wiatr dął nieustannie - lotki furkotały
Gwarnych mew szmer nieustanny, dolatywał z oddali
Końców skalnych głazów rozgrzanych, ostry dotyk czuł pod stopami
Z przymrużonych oczu, łzy lekko po policzkach spływały
Z wyskoku nóg zgiętych muskularnych, w dół przepaści poszybował niedościgle
Silnych rąk wymachem, ciało swoje w górę wzniósłszy, śmierć niechybną oddalił
Dwa nie-ptaki nad morzem szybując, z więzienia swego uciekali
Ojciec wskazówki swe przekazywał nieustannie
Niepomny przestróg lotem swym zafascynowany, ekstazą wolności co rusz się to posilał
Coraz wyżej w górę frunąc, morze spienione zostawiając coraz dalej
Pszczół produkt, w ciepłych promieniach nikł coraz bardziej
Co raz to więcej piór, wirowało w tańcu, ku zimnej toni opadając.
Skrzydła odpadając, jego los przypieczętowały,
w zimną toń runął, w głębinach pogrzebany.
Roztańczeni szamani wirowali w opętańczym szaleństwie
Kolory migocząc przywoływały wspomnienia dawnych zapomnianych krain
Otaczająca Ciemność jakby odeszła - nieistotna, ognie wypełniały przestrzeń
Tańczyli zostawiając za sobą ślad żywego ognia.